BLOGGER TEMPLATES AND TWITTER BACKGROUNDS »

niedziela, 7 marca 2010

Rozdział 11 - Dramat Kenta

- Cześć kochaniutki, to ja - usłyszał w telefonie Kent Gaygnes.
- Eeeee mama? - spytał, ale coś mu nie pasowało. Głos w słuchawce był, owszem, kobiecy, ale mówił z jakimś obcym akcentem...
- Nie poznajesz mnie?!
Po dłuższej chwili Kent odpowiedział:
- No... Niestety nie.
- To ja, Helga!
- Ach, Helga! Yyy... Helga?
Nadal nie bardzo sobie przypominał.
- Nie pamiętasz?
Gaygnes czuł się rozdarty. Z jednej strony chciał być szczery, z drugiej zaś nie zamierzał nikogo urazić.
- Yyy... No pamiętam... To znaczy... Nie bardzo pamiętam.
- Nic dziwnego - mówiła kobieta. - W końcu byłeś nieźle wstawiony...
Kent wzdrygnął się.
- Ja? - spytał śmiertelnie zdziwiony. Przewertował pamięć w poszukiwaniu sytuacji, w której ostatnio urwał mu się film.
Ale nic się nie zgadzało.
- Ty, ty! Hihi, byłeś taki słodziutki! Ty i twój...
- Co?! - przerwał Heldze Gaygnes, nie wierząc własnym uszom.
- No przecież ty i ja... - mówiła płaczliwym głosem kobieta.
Zrobiło mu się jej żal.
- Wiesz co, Helga? Później do ciebie przedzwonię... Mam teraz... Ten, no, trening.
- Na pewno zadzwonisz?
- Na pewno.
- W takim razie do usłyszenia. Kocham cię...
- Mhm - odrzekł, kończąc połączenie.
Był wstrząśnięty.
Od kilku miesięcy kochał kogoś ponad życie.
Robił wszystko dla Tej Osoby i cierpiał w milczeniu.
Czy po to, żeby po pijaku wylądować z jakąś Helgą? Żeby... Zdradzić?
Na samą myśl poczuł się jak chory na grypę żołądkową.
Niczego już nie pragnął, tylko zostać sam. I leżeć tak, leżeć aż do końca świata...
- Kent! - usłyszał nagle głos Milki Kopytkoskiego, dobiegający jakby z innego świata. - Zaraz zaczyna się seria treningowa, więc bądź tak dobry i rusz swój szanowny tyłek! Wszyscy już są gotowi!
Zrezygnowany Kent podniósł się z łóżka.
W tourbusie usiadł sam, z dala od wszystkich.
Właśnie gdy kontemplował wszystkie najboleśniejsze sposoby popełnienia samobójstwa, dosiadł się do niego Johannes.
- Kenny, coś ty taki zmarnowany? - spytał z troską. - Źle się czujesz? Coś ci dolega?
Kent zamierzał odpowiedzieć jakimś poetyckim frazesem typu "serce mi krwawi", jednak czuł się całkowicie wypalony.
- Bo... Boli mnie brzuch - wyjąkał.
- Ojej - zmartwił się Evens Remsen. - Dam ci kropelek żołądkowych...
- Nie trzeba, brałem już.
- Johannes! - zawołał trener i Kent znowu został sam.
Spojrzał na przepiękną, górską scenerię. Znajdował się we Włoszech. Jeszcze niedawno marzył mu się rejs wenecką gondolą z miłością jego życia... A dziś w miejsce Tej Osoby wepchała się jakaś okropna, blondwłosa Niemka z wielkim cycem - w sam raz dla Tuma.
Tak właśnie wyobrażał sobie Helgę.
"Co ja zrobiłem?! - pomyślał Gaygnes, kryjąc twarz w dłoniach.
- Czy nie moglibyśmy jechać wolniej? - usłyszał głos Andresa Tchibosena. - Mdli mnie!
W odpowiedzi kierowca autobusu przyspieszył jeszcze bardziej.
- A tak w ogóle, to dlaczego ON prowadzi? - dociekał Andres dostrzegając, że za kierownicą siedzi Veingard.
- Bo tak jest taniej, Andresiku. No wiesz, cięcia na budżecie... - wyjaśnił trener.
- Tak, tak - dodał Geyr Ule Burdehl, asystent Milki. - Trzeba było zwolnić kierowcę, a wasz kolega zgodził się nieodpłatnie go zastąpić.
- A bezpieczeństwo zawodników? - spytał Ber, krytycznie spoglądając na Skretta, próbującego jazdy bez trzymanki, a następnie na krętą, górską uliczkę.
- Jak ci się coś nie podoba, to możesz chodzić pieszo - zaproponował Burdehl.
***
Treningi i kwalifikacje były dla Kenta jak sen. Skoczek wszystko robił machinalnie. Udało mu się zająć trzydzieste pierwsze miejsce w kwalifikacjach, ale i tak wyprzedził go nawet Veingard, który był (o dziwo!) piętnasty.
Wszyscy Norwegowie zakwalifikowali się do zawodów. Milka był zachwycony swoim nowym nabytkiem, Skrettem, który skakał na naprawdę wysokim poziomie...
Szykowała się kolejna impreza. Wybierał się na nią nawet Andres Tchibosen, dlatego wszyscy zdumieli się, gdy Kent odmówił udziału.
- Haha, loser! - śmiał się Andres, ale Johannes go uciszył.
- Kenny, zostanę w hotelu i dotrzymam ci towarzystwa - zaproponował rudowłosy skoczek.
- Nie, Jo... Idź tam i baw się za nas dwóch - odrzekł Gaygnes tonem wypranym z emocji, nie patrząc koledze w oczy.
***
Alex Poirot szedł jedną z ulic Pralegato , niespokojnie się rozglądając. Od pewnego czasu nigdzie nie czuł się bezpieczny. Zaczynało już się ściemniać, a za każdym rogiem mógł czaić się Tum Hylde...
Austriacki trener zacisnął dłoń na butelce wódki. Gdzieś w okolicy dało się słyszeć dwa głosy, niemiłosiernie fałszujące:
- Volare... O-o! Cantare! O-o-o-o!
Wtem z cienia wyłonili się Jane Taamponen i jeden z jego skoczków, Harry Olly. Obaj byli już nieźle nabuzowani i podtrzymywali się nawzajem.
- Ty, trener! Zo-bacz! To Poirot jest! - wybełkotał Harry, wskazując palcem Axela.
- No tak, ten Poirot sku-skubany! Hik! - odparł Jane.
Axel nie rozumiał po fińsku, więc oświadczył po angielsku:
- Ciesz się pan, Taamponen, że dziennikarze ani Wolter Hopper teraz pana nie widzą... Ale mogę zrobić kilka fotek, boś mi pan podpadł ostatnio.
To rzekłszy, Poirot wyjął z kieszeni komórkę.
- Ty, trener! On mnie wku.. derenwu... No wiesz co - oświadczył Olly.
- Mnie też, Harry, mnie też - odrzekł Taamponen. - Patrz, synu, jak to się robi - dodał, po czym uderzył austriackiego trenera pięścią w twarz.
Przerażony Axel uciekł, upuszczając wódkę. Jane podniósł ją, mówiąc:
- Widziałeś... Hik! - Harry, widziałeś, jaka świnia, jaki patolog społeczny?! Hik! Nie nadużywaj alkoholu, synu, bo też tak skończysz...


SONDA
Czego Axel zabroni Georgowi Schizenzauerowi?

picia alkoholu
rozmawiania z Norwegami
pojscia na impreze
wychodzenia z pokoju
przyprowadzania dziewczyn
przyprowadzania chlopcow
jedzenia chipsow

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

hahaha... boskie ;D
mam nadzieje, że wkrótce się okaże jakie to przejścia miała hauka :D

pzdr
amarie

Ania pisze...

www.story-about-ski-jumping.blog.onet.pl- Zapraszam na rozdział nr 13:D
Twój nadrobię w czasie najbliższym:D

Agnesss pisze...

Biedny Kent!!! tak się przejął! xD

Boskie opo!!!!!!!!!